11 października 2013

"W krainie Mikołaja"



Napisałam to opowiadanie dla chorych na raka Oliwi i Mai. 




W krainie Mikołaja

W wielkiej hali krzątało się lekko licząc dwieście elfów. Każdy miał czerwone spodnie dresowe i zieloną bluzę. Zaopatrzeni byli w plakietki z imionami i profesjonalny sprzęt montażowy – gumowy młotek.  Przy wszystkich stanowiskach pracowały po trzy elfy, a całością zarządzał prezes Mikołaj, prawie osobiście. Większość obowiązków wykonywał jego sekretarz – Radek.
- Radku, widziałeś tego grubego w czerwonej czapce z pomponem? – do pokoju, z którego widać było całą halę, wbiegła Gośka.
- Pana prezesa? – odpowiedział zaskoczony.
- Przecież mówię. Potrzebuję go w tej chwili. Mam cały stos dokumentów i musi mi je podpisać. Mamy październik, a gwiazdka jest za – Gośka spojrzała na zegarek – dokładnie dwa miesiące, trzy dni, pięć godzin, dwadzieścia osiem minut i pięć sekund… Czekaj, teraz już dwadzieścia siedem minut i trzydzieści sześć sekund. Jest tutaj?
- Ale kto? – Radek był przygnieciony natłokiem słów koleżanki.
- Kto? Kto? Mikołaj! – krzyknęła tak głośno, że kawa z kubka Radka podskoczyła.
- Nie, nie ma  go tutaj…
- To po co marnujesz mój cenny czas? – przerwała mu.
- Ale wiem gdzie poszedł – Radek wykorzystał chwilę, gdy Gośka nabierała powietrza.
- Czemu tak od razu nie mówisz?
- Jakbyś dała mi dojść do słowa…
- Dobra, dobra. Mów!
- Pływa.
- Jak to pływa? Czy on wie, jaki dzień dzisiaj mamy? Jakim cudem on dostał tę robotę i utrzymuje się w niej od dziewięciuset pięćdziesięciu czterech lat?
Zanim Radek zdążył coś odpowiedzieć, wyszła. A raczej wybiegła, prosto do pływalni. Po drodze wpadła na taśmę produkcją, potknęła się o kable, potrąciła cztery osoby i rozlała kawę na stole jednego z robotników.
- Przepraszam, przepraszam… Przepraszam, śpieszę się… Przepraszam… Kamilu! Nie wchodź mi pod nogi… Przepraszam…
Gośka doszła do wejścia na basen. Przystanęła, poprawiła spodnie i dokładnie sprawdziła wszystkie dokumenty – te najpilniejsze. Cała reszta spoczywa na biurku ułożona w pół metrowy stos. – Ustaliwszy, że wszystko jest, Gośka nacisnęła klamkę, pchnęła ramieniem drzwi i weszła pewnym krokiem do środka.
- Panie prezesie, przepraszam, że przeszkadzam w tak ważnej czynności, ale są to sprawy niecierpiące zwłoki. Chodzi o adresy i nazwiska dzieci oraz ich status urodzenia, pensja rodziców, listy życzeń i kilka próśb opiekunów o nie przysyłanie gier komputerowych…
- Ehem, ehem. Zapomniałaś o „dzień dobry” – odpowiedział basem Święty Mikołaj wychodząc z wody.
- O czym, przepraszam, zapomniałam?
- O formie grzecznościowej. Jakbyś nie wiedziała, wchodząc gdzieś, witamy się z osobami w pomieszczeniu. Spróbuj jeszcze raz od początku.
- Z całym… eh… szacunkiem, ale nie mam teraz na to czasu. W moim pokoju czeka cała masa spraw do załatwienia i nie będę przejmowała się zasadami dobrego wychowania.
- A powinnaś. Dobrze, nie ważne. Porozmawiamy o tym innym razem, przy okazji twojej pracy tutaj, ale to już po świętach.
Gośka wyglądała, jakby połknęła cukierki o smaku musztardy.
- Za dwadzieścia minut przyjdź do mojego gabinetu – powiedział do stojącej nieruchomo Gośki.
- Jak ja go nie-cier-pię – wymamrotała, gdy prezes wyszedł.
Dokładnie piętnaście minut później Mikołaj usiadł w starym, bardzo starym fotelu za kartonowym biurkiem. Ubrał się w karmazynową marynarkę i rubinowe spodnie. Łysinę zasłaniała mu szkarłatna czapka z białym pomponem. Na stole stał krwistoczerwony kubek z sokiem truskawkowym. Ściany dla odmiany pokrywał kolor bordowy. Mikołaj wziął łyk napoju, oparł się wygonie i podziwiał zróżnicowanie w wystroju pokoju. Rozmyślania przerwało mu pukanie do drzwi.
- Zajęty jestem. Nie teraz.
- Ale to ja. Miałam przyjść z dokumentami.
- To… to wejdź.
- Dzień dobry – rozległo się zza prawie metrowej, chodzącej sterty papierów.
- A skąd u ciebie takie maniery? Odkąd pamiętam, nie ośmieliłaś się nawet rozważyć moich delikatnych sugestii co do twojego wychowania.
- Przed dwudziestoma minutami mówił prezes, aby…
- Skoro już o tym mowa, to przed dwudziestoma siedmioma minutami. Spóźniłaś się.
- Przyszłabym wcześniej, gdyby te rzeczy ważyły trochę mniej, a byłoby tak, gdyby prezes raczył systematycznie je porządkować i podpisywać.
- A co ja jestem robot kuchenny? Ja zarządzam. Z-A-R-Z-Ą-D-Z-A-M. Wiesz, co to słowo oznacza?
- Tak. Oznacza to samo, co obijanie się i przyjmowanie zysków – dodała Gośka pod nosem, aby Mikołaj jej nie usłyszał.
- Przejdźmy do powodu twojej wizyty. Co mianowicie mam według ciebie zrobić?
- Oj, nic wielkiego. Tylko podpisać wszystkie egzemplarze pozwolenia na dostarczenie prezentów – zarówno zabawek jak i słodyczy. Dodatkowo powinien szef wyznaczyć nowe godziny pracy i podnieść wynagrodzenie, bo w tym tempie nie zdążymy do…
- A nie możemy się choć raz spóźnić?
- Myślę, że nie. Zostawię tutaj te rzeczy i, jeśli pan pozwoli, pójdę wykonywać swoje obowiązki.
- Tak, tak. Oczywiście.
Po wyjściu Gośki Mikołaj wpatrywał się dłuższą chwilę w pozostawiony stos.
- Radku! RADKU!
- Tak? W czym mogę pomóc – elf wchodząc, ukłonił się i przystanął w progu, oczekując na wybuch złości.
- Będziesz podawał mi po kolei teczki i pokazywał miejsce, które muszę wypełnić lub podpisać. Rozumiesz? – elf kiwnął głową. – To dobrze, bo w tak zwanym międzyczasie będziesz układał nowy rozkład pracy i pomyślisz, jak najlepiej rozwiązać kwestie prawne związane ze zwiększeniem ilości godzin i minimalną premią. Rozumiesz?
Radek tym razem wolniej kiwną głową. W rozumowaniu czerwonego pajaca sekretarz równa się wierny służący do pomiatania. Skończyli pracę sześć godzin później, a właściwie to elf skończył ją w tym czasie, bo Mikołaj zrobił sobie pięciogodzinną przerwę na sen po godzinie podpisywania umów.  Radek zostawił Śniętego Mikołaja i poszedł odpocząć chwilę od szefa i pracy.
Miesiąc później na hali produkcyjnej panowało ogromne zamieszanie. Każdy nosił, odstawiał, krzyczał, biegał, pakował. Była tylko jedna osoba nie mająca zajęcia – prezes Mikołaj. Jak zwykle siedział bezczynnie w swoim gabinecie, gdy jego ciszę przerwał Radek.
- Co szef tu jeszcze robi? Za czterdzieści minut startujemy. Nie ma czasu na kawę i obijanie się. Musimy jeszcze zaprzęgnąć renifery i wypolerować sanie. Właśnie kończymy załadowywanie prezentów. Elfy transportujące są przygotowane do przyjęcia największych paczek. W tym roku przydzieliliśmy osobną część sań na prezenty specjalne i duże. Dodatkowo zakończyliśmy pracę nad nowym systemem komunikacji, a Bazyl właśnie wprowadza ostatnie współrzędne do nawigacji. W tym roku szef zgodził się na odwiedzenie większości dzieci z Afryki, Azji i Europy oraz wszystkich dzieci z Ameryki południowej. Postanowiliśmy zrobić również kurz nad Ameryką Połud…
- Zaczekaj. O czym ty mówisz?
- Gwiazdka mówi to szefowi coś?
- Na boga! Za pomniałem! Dlaczego nikt mi nie przypomniał?
- Szef zawsze pamiętał… - ostatnie zdanie elf powiedział do siebie, bo Mikołaja nigdzie nie było. Wybiegł z pokoju w błyskawicznym tempie, co było zadziwiające jak na jego wiek.
W hangarze elfy z niecierpliwością oczekiwały nadejścia czerwonego pajaca. Zapieli zdezorientowane renifery i przypinali ostatnie prezenty, gdy wbiegł prezes.
- Co się tak ociągacie? Wszystko powinno być już dawno załadowane? Podaj mi kurtkę – powiedział do najbliższego elfa, który bez sprzeciwu wykonał polecenie.
Mikołaj wdrapał się do sań i sprawdził wszystkie kontrolki i zabezpieczenia. Czekał tylko na pozwolenie na start z wierzy kontrolnej.
- Nie lecimy – oświadczył elf w szarym mundurze. – Na zewnątrz panuje śnieżyca. Nie widać nic na odległość większą nić dwa metry. Mgła i wiatr. Temperatura spadła poniżej czterdziestu pięciu stopni. Niestety, ale nie mogę pozwolić na tak ryzykowny lot.
- A dzieci? – zmartwił się prezes. Zaczęło dręczyć go poczucie winy, że nie może nic zrobić. – Podaj mi jedyny sensowny powód, dla którego te maluchy mają nie dostać prezentów?
- Ponieważ gwiazdka jest za miesiąc – odezwała się Gośka, wychodząc z tłumu zgromadzonych elfów. – Postanowiliśmy dać tobie nauczę, abyś nami więcej nie pomiatał. Dla twojej wiadomości: też mamy uczucia.
- Dobrze – odpowiedział Mikołaj po dłuższej ciszy. – Przepraszam, że was tak traktowałem przez ponad dziewięćset lat. A teraz posprzątajcie ten bałagan i do roboty!
- Ehem…
- Jeśli nie macie nic przeciwko – dodał szybko. – A ty, Gosiu, do mojego gabinetu.
Wszystko skończyło się dobrze. Na hali panowała przyjemniejsza atmosfera. Mikołaj nie był już nazywany gburem, a przynajmniej nie tak często jak kiedyś. Wynagrodzenie elfów wzrosło trzykrotnie. Gośka dostała awans. A dzieci dostawały jeszcze więcej prezentów.


_____________________________________________________________________________________________________________



Jak Wam się podoba? Błędy możecie wypisywać w komentarzach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz