Godzina siódma rano. Andrew śpi słodko jak niemowlę. Nikt by
nie przypuszczał, że pod maską płatnego mordercy kryje się wrażliwy człowiek.
Telefon zaczyna dzwonić. Nie był to dźwięk, który ustawił jako budzik. Dopiero
po kilku sekundach mężczyzna zdał sobie sprawę, że słyszy dzwonek telefonu
służbowego. W jednej chwili zeskoczył z łóżka i pochwycił komórkę w rękę. Szef
nie był człowiekiem cierpliwym i nie lubił nieposłuszeństwa.
-
Słuuuuucham – Andrew powitał admirała Kostkę długim ziewnięciem.
- Kapitanie,
namierzyliśmy ofiarę w południowej części Francji. Uda się pan natychmiast do
Bazy Dowodzenia w Krakowie i odbierze szczegółowe instrukcje dotyczące
przydzielonego panu zadania. Zrozumiano?
- Tak jest, admirale.
- Tak jest, admirale.
Rozmowa
trwała krócej, niż Andrew się spodziewał. Zawsze dostawał wszystkie informacje
telefonicznie lub mailem. Tymczasem musiał udać się do miejsca, które omijał
szerokim łukiem. Nie lubił rozmów i kontaktów z innymi działaczami – jak o
sobie mówili. Nie przepadał również za dowództwem. Nigdy nie dawali dojść mu do
słowa. Przekazywali polecenia i na tym kończyła się rozmowa.
Ostatni
raz Andrew był w Bazie trzy lata temu. Teraz musiał przypomnieć sobie czynności
umożliwiające dostanie się do środka. „Koło katedry, potem wąską uliczką… - myślał
– nie, to nie tak… może zadzwonię do Agaty? Ona powinna mnie zrozumieć… Też
miała kiedyś podobne problemy…”
Wziął
telefon do ręki. Chwila zawahania. Nie wiedział, czy zadzwonić z prywatnego
numeru czy służbowego. Postanowił spróbować pierwszej możliwości. „ Powinna mi
pomóc, byliśmy kiedyś dobrymi przyjaciółmi. Jeżeli nie będzie chciała, zawsze
mogę zadzwonić z telefonu służbowego i wydać jej rozkaz – w końcu ma niższy
stopień.”
- Dzień
dobry – głos jej się zmienił, inaczej go zapamiętał.
-
Cześć, Aga. To ja, Andrew. Mam kłopot z dojściem do Bazy. Pomożesz mi?
- Nie
poznałam cię. Dojść do Bazy chętnie ci pomogę. Wystarczy przejść przez zaplecze
w „Małym Sklepie Zoologicznym”. Dalej cię pokierują. Stałeś się wielką szychą,
Andrew. Ale lepiej się pospiesz, wiesz, że dowództwo nie jest łaskawe wobec
spóźnionych.
-
Serdecznie dziękuję. Do zobaczenia.
Odłożył
słuchawkę. Zaczął się ubierać w szaro niebieski mundur. Spakował plecak.
Przygotował broń. Wyszedł.
Na
zapleczu już na niego czekali posłańcy. Zaprowadzili go do sali konferencyjnej,
gdzie czekał admirał Kira we własnej osobie. „Tak dawno go nie widziałem –
pomyślał. – Zestarzał się.” Kira miał na sobie zielony mundur admirała, a w
ręce trzymał najnowszy model broni. Oprócz niego na sali nie było nikogo.
Andrew
odebrał rozkaz. Miał za zadanie złapać, w ostateczności zabić człowieka , który
nazywa się Ryszard Młyńko. Mężczyzna dostał wyrok dożywocia, uciekł z więzienia
przed trzema miesiącami. Do tej pory pozostawał nieuchwytny. Pięć lat temu sąd skazał
go za piętnaście gwałtów na nieletnich. Andrew nienawidził przemocy
seksualnych. Brzydził się nimi, a sprawców zabijał bez zawahania.
Wylot
do Nicei zaplanowany był na godzinę 11.00.
Odprawa przebiegła sprawnie, prywatny samolot wystartował dziesięć minut po
czasie. Komplikacje zaczęły się jednak po pół godziny lotu. Dostał mały
pakunek.
- Jest
pan gotowy do skoku? – zapytał pilot. - Wręczy to pan kobiecie, która będzie na
pana czekała po lądowaniu. Wszystko ma wyglądać naturalnie: pan w niezwykły
sposób wręcza babci urodzinowy prezent, zabiera ją to domu i cieszy się ze
spotkania po długiej rozłące. W rzeczywistości tajna agentka zabiera pana do
kwatery głównej dowodzenia. Zrozumiał pan?
„Jakiego
skoku? –tylko ta informacja zapisała się w pamięci Andrew. -Czemu nikt mi nie
powiedział wcześniej o skakaniu? Nie cierpię skakać!.... Dobrze, pomyślmy.
Przede wszystkim uspokój się i nie daj po sobie poznać, że się boisz. Jesteś
zawodowcem, Andrew. Nic nie jest ci straszne… a może jednak?”
-
Dajcie mi jeszcze pięć minut na włożenie skafandra i założenie gogli –
odpowiedział ze stoickim spokojem. - Gdzie mam wylądować?
Andrew
przeszedł wiele szkoleń, ale żadnego o tematyce skoków spadochronowych. Czytał
wiele książek i podręczników, jednak tylko jeden był o technice skoków. Postanowił
zaryzykować. Przeczytał szybko instrukcje napisane na plecaku od spadochronu.
„Zapamiętaj: najpierw niebieska, później ewentualnie czerwona.” Tego typu
zdania powtarzał, gdy stał w drzwiach i czekał na sygnał od pilota, że może
bezpiecznie skakać. „Jak gdyby skakanie z samolotu było bezpieczne” – pomyślał
Andrew.
- Trzy…
Dwa… - Andrew nigdy nie dostał tak potężnej dawki adrenaliny. –Jeden.
Skok.
Pierwsze
uderzenie powietrza odebrało mu zdolność oddychania. Po chwili dopiero
przypomniał sobie wskazania: „Wypuścić całe powietrze z płuc. Następnie wziąć
głęboki wdech.” Pomogło. Znowu mógł oddychać i… myśleć. Spostrzegł, że ziemia
jest bardzo daleko od niego, a może to on jest bardzo daleko od ziemi. Andrew
tego nie wiedział. Zaczął kalkulować, kiedy ma pociągnąć za linkę. „Boże, która
to była? – spanikował. – Niebieska czy czerwona? Niebieska.”
Po
trzydziestu sekundach od opuszczenia samolotu opanował emocje. Zaczął trzeźwo
myśleć. Spodobało mu się to nawet. Uznał, że jest już wystarczająco blisko
ziemi i pociągnął niebieską linkę. Czasza spadochronu otworzyła się z
wdziękiem. Andrew poczuł, że zwalnia. „Jeszcze chwila. Trzydzieści sekund…
Dwadzieścia… Dziesięć. Przygotuj się, Andrew. To może zaboleć.”
Ugiął
lekko nogi. Rozluźnił się. Dotknął ziemi i delikatnie zamortyzował lądowanie.
Cieszył się, że jest już po wszystkim. Szybko przypomniał sobie o powierzonym
mu zadaniu. Dostrzegł, że starsza kobieta już do niego idzie. Andrew mógłby
zostać aktorem. Profesjonalnie zagrał swoją postać stęsknionego wnuczka.
Kobieta bynajmniej nie była od niego gorsza. Jej zachwyt i radość wydawały się
naturalne. Nie dało się dostrzec podstępu.
Babcia
zabrała wnuczka do swojego domku z wspaniałym sadem. Wewnątrz wszystko
wyglądało zwyczajnie. Cały sprzęt ukryty był w piwnicy. Przyjrzał się
wszystkiemu dokładnie, mieli nowszą technologię, bardziej zaawansowany
technicznie sprzęt. Była godzina 17.00, gdy skończył rozeznanie w nowym
miejscu. Babcia – a właściwie agentka Olive – podała mu obiad.
Opracowali plan ataku. Cel był
pod ciągłą obserwacją. Znali każdy jego ruch. Postanowili zastrzelić go podczas
porannego biegania. Andrew miał na niego czekać koło małego mostku w pobliżu
sosnowego lasu. Była to misja indywidualna. Nie zakładała angażowania w nią
innych osób. Był tylko Andrew.
Położył się do łóżka koło godziny
dwudziestej. Otworzył książkę, chciał poczytać, odprężyć umysł. Jednak jak
przed każdym końcowym punktem jego zadań, nie mógł skupić się na tekście. Słowa
nie składały się w logiczną całość. Odpuścił sobie lekturę. Długo nie mógł
zasnąć. Nazajutrz miał zabić człowieka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz